s. Anna Ewa Kędracka OSFB
ŚWIĘTA ELŻBIETA WĘGIERSKA 1207-2007
800-LECIE URODZIN


KANONIZACJA

Wiadomość o śmierci Elżbiety rozprzestrzenia się błyskawicznie. W ciągu kilku godzin zbierają się wokół jej zwłok ludzie, odcinając kawałki odzienia, pukle włosów, a nawet kawałki ciała, dla zabezpieczenia się w uzdrawiające relikwie. Wszyscy są przekonani o jej świętości. Po trzech dniach, 19 listopada, zostaje pogrzebana w kaplicy szpitalnej św. Franciszka. W krótkim czasie organizuje się pielgrzymka do grobu Elżbiety. Liczne cuda, mające miejsce przy jej grobie i rozgłaszane, przyczyniają się, że do Marburga zjeżdżają tłumy. Konrad z Marburga zwraca się do papieża z prośbą o wszczęcie procesu kanonizacyjnego, a szpital oddaje w posiadanie landgrafów Turyngii. W sierpniu 1232 roku pod przewodnictwem arcybiskupa Mainzu następują przesłuchania uzdrowionych. Zostają sporządzone protokoły zeznań świadków, między innymi "książeczka z wypowiedziami czterech służących" i wspomnienia kobiet związanych z Elżbietą za jej życia. Konrad wysyła ekspedycję do Kurii Rzymskiej a do sprawozdania dołącza napisany przez siebie list z krótkim życiorysem Elżbiety "Summa vitae". Jest to jedyne jego dzieło literackie i najważniejsze źródło do poznania życia Elżbiety. Oto jego treść:
"Dwa lata wcześniej, zanim Elżbieta została powierzona mojej pieczy, jeszcze za życia małżonka, zostałem jej ojcem duchownym. Zastałem ją boleśnie skarżącą się, że nigdy nie chciała wiązać się małżeństwem, by móc życie ziemskie zakończyć w stanie dziewiczym. Gdy w tym czasie jej małżonek udał się do cesarza do Apulii, w całych Niemczech nastała ciężka drożyzna, wielu zmarło z głodu. Natychmiast siostra Elżbieta zaczęła wykazywać w działalności duchową siłę swoich cnót. Jak dotąd była pocieszycielką ubogich, tak teraz bez zastanowienia stała się żywicielką głodnych. Blisko swojego grodu kazała wybudować szpital, w którym przyjęła wielu chorych i słabych; również wszystkim, którzy prosili o jałmużnę, udzielała bogatego wsparcia miłosierdzia. I nie tylko tam, lecz w całej zarządzanej posiadłości jej męża, przeznaczyła wszystkie zapasy z czterech dworów w takiej ilości, że w końcu dla dobra biednych sprzedała wszystkie swoje kosztowności i bogate stroje. I miała zwyczaj dwa razy dziennie, rano i koło wieczora, odwiedzać wszystkich chorych, nawet osobiście posługiwała tym, których choroba była najbardziej odrażająca; jednym podawała pożywienie, innym słała łóżka, jeszcze innych nosiła na swoich plecach i wykonywała wiele takich posług miłości bliźniego, a w tym wszystkim, jak się potem okazało, jej świętej pamięci małżonek nie był przeciwny jej życzeniom i woli. Potem, gdy jej małżonek zmarł, Ojciec Święty postanowił powierzyć ją mojej opiece. W swoim wielkim pragnieniu wysokiej doskonałości pytała mnie, czy ma żyć w pustelni, czy w klasztorze, czy w jakimś innym stanie mogłaby zdobyć wysokie zasługi. W końcu jej duszę opanowało pragnienie i tego chciała wymóc na mnie wśród wielu łez, żebym pozwolił jej od drzwi do drzwi żebrać. Gdy jej stanowczo odmówiłem, odpowiedziała "uczynię to, w czym Wy nie będziecie mi już mogli przeszkodzić". I wtedy w Wielki Piątek, gdy ołtarze były obnażone, położyła swoje ręce na ołtarz w kościele jej miasta, który przekazała Braciom Mniejszym i w obecności niektórych braci zrezygnowała z więzi z rodzicami, z dziećmi, wyrzekła się własnej woli, całego przepychu świata i wszystkiego, co Zbawiciel w Ewangelii radził się wyrzec. [(Mt 19, 29) "I każdy, kto dla mego imienia opuści dom, braci lub siostry, ojca lub matkę, dzieci lub pole, stokroć tyle otrzyma i życie wieczne odziedziczy."] Gdy również chciała zrezygnować ze swojego majątku, wstrzymałem ją od tego, żeby mogła uregulować powinności męża wobec biednych, którym tak, jak chciałem, z wpływających dziesięcin dawała jałmużnę. Po tym dniu jednak była jeszcze zdania, że w końcu zostałaby porwana przez urok świata i światowego przepychu tej ziemi, w której za życia swojego męża żyła w pełnym dostatku, i dlatego poszła za mną, wbrew mojej woli i życzeniu, do Marburga, leżącego na granicy posiadłości jej męża. Tam wybudowała w mieście szpital i udzieliła schronienia chorym i słabym. Najbardziej ubogich i pogardzanych posadziła przy własnym stole. Gdy ją z tego powodu upomniałem, odpowiedziała, że od nich otrzymuje specjalne łaski i pokorę, i jako dowód, że była mądrą kobietą, ujawniła mi całe swoje wcześniejsze życie i powiedziała, że musi to wszystko, co ma za sobą, przez odwrotne uczynki wyrównać i szuka sposobu naprawy. A ja ją uświadomiłem, że skoro chce być doskonałą, musi wszystkie zbędne służące odesłać i poleciłem jej, że tylko trzema osobami musi się zadowolić; jednym świeckim bratem, który załatwia konieczne sprawy, jedną pobożną ułomną panną i jedną szlachcianką wdową, głuchą i bardzo nieprzyjemną; w tym celu, by z pomocą tej usługującej jej pokora była pomnożona a przez ową niemiła wdowę jej cierpliwość była ćwiczona. Wtedy, gdy służąca przygotowywała warzywa, ona, władczyni, zmywała naczynia. Oprócz tego Elżbieta wzięła sparaliżowanego chłopca, który nie miał ani ojca ani matki, i cierpiał na bezustanne krwotoki; jemu słała łóżko nocą, aby się umartwić, na swoim posłaniu i dobrowolnie męczyła się, musząc od czasu do czasu w nocy, sześć razy - niekiedy więcej, na swoich ramionach dźwigać go dla spełnienia naturalnych potrzeb; dbała o jego ścierki, które, jak to przy takich chorych się zdarza, były mocno zabrudzone, i własnymi rękami je prała. Gdy chłopiec zmarł, wzięła bez mojej wiedzy trędowatą dziewczynkę do pielęgnacji i ukryła ją w swoim domu. W takim stopniu świadczyła ludzkie posługi, że nie tylko się upokarzała, by podać posiłek, słać łóżko, myć, lecz jeszcze zdejmowała buty; przy tym prosiła wciąż, by postarały się, aby z tego powodu nie była obwiniana. Gdy ja i tak dowiedziałem się o tym, to - Bóg niech mi wybaczy - w okrutny sposób ją wychłostałem, gdyż bałem się, że się zarazi. Gdy oddaliłem trędowatych i dla głoszenia kazań byłem daleko, wzięła ona ubogiego i całkiem, ale to całkiem na świerzb chorego chłopca, który nie miał w ogóle włosów na głowie, by go wyleczyć z tego świerzbu i starała się go pielęgnować myciem i lekarstwami - od kogo się tego nauczyła, nie wiem; ten właśnie chłopiec siedział przy jej łóżku, kiedy umierała. Pomimo jej nieustannych czynów miłości bliźniego, wyznaje to przed Bogiem, nie widziałem chyba kobiety żyjącej w tak głębokiej kontemplacji. Także niektórzy zakonnicy i zakonnice często spostrzegali, że gdy wracała z samotnej modlitwy, jej oblicze niezwykle jaśniało, jakby w jej oczach błyszczały promienie słoneczne. Gdy, co się często zdarzało, kilka godzin trwała w stanie zachwytu, wtedy nie przyjmowała długo żadnego posiłku lub bardzo mało. Gdy wreszcie zbliżał się czas jej śmierci, a ona przecież była zdrowa, podczas gdy mnie dręczyła dość ciężka choroba, pytałem, jak sobie po mojej śmierci chce urządzić życie. W odpowiedzi na to pytanie przepowiedziała mi z całą świadomością swoją śmierć. Jednak czwartego dnia po tej rozmowie zachorowała i gdy była już ponad dwanaście dni chora, odmówiła, to było trzeciego dnia przed jej śmiercią, wszystkim osobom świeckiego stanu dostęp do siebie; także wszystkim szlacheckiego urodzenia, którzy mimo to licznie przybyli ją odwiedzić, nie pozwoliła wejść. Gdy wtedy oni zapytali, dlaczego w taki sposób zostali wykluczeni, odpowiedziała siedzącym przy jej łożu, że chce teraz rozmyślać o surowości sądu ostatecznego i o swoim wszechmocnym Sędziu. Potem w niedzielę przed oktawą święta św. Marcina (16 listopada 1231 roku), po jutrzni wysłuchałem jej spowiedzi, ale w ogóle sobie nie wyrzucała, że już długo się u mnie nie spowiada. I gdy ja zapytałem, jak rozrządzi posiadanym dobrem i sprzętem, odpowiedziała, że wszystko, co wydaje się, że jeszcze posiada, należy do ubogich i prosiła mnie, bym wszystko między nich rozdzielił oprócz ubogiej sukni, którą miała na sobie i w niej chciała być pochowana. Następnie, w przeciągu godziny, przyjęła Ciało Pana i potem aż do nieszporów mówiła wiele, co najlepszego słyszała w kazaniach, szczególnie o wskrzeszeniu Łazarza i jak Pan przy jego wskrzeszaniu płakał. A gdy te słowa poruszyły niektórych zakonników i zakonnice do łez, powiedziała: "Wy, córki jerozolimskie, nie płaczcie nade mną, tylko nad sobą". Potem zaniemówiła, a z jej wnętrza bez żadnego poruszania wargami słychać było miłe dźwięki. Gdy siedzący wokoło pytali ją, co to jest, spytała, czy oni też słyszeli śpiewające głosy. Przy tym leżała w zachwycie, jakby napełniona niebieską radością i z wielkim wzruszeniem aż do pierwszego piania koguta i wtedy powiedziała: "Spójrz, nadchodzi godzina, w której Dziewica porodziła." Następnie pełna skupienia poleciła wszystkich obecnych Bogu i zakończyła życie jakby słodko zasypiając. Mnisi z zakonu cystersów i wiele innych duchownych zakonnych, gdy dowiedzieli się o jej śmierci, przyszli z całej okolicy do szpitala, gdzie miała być pochowana. Na razie ona pozostała, gdyż pobożne głosy ludu żądały, by do nadchodzącej środy nie była pogrzebana. Oprócz tego, że była blada, nie było innych oznak śmierci, jej ciało pozostało elastyczne, jak za życia i rozchodziły się przyjemne wonie. W dzień po jej pogrzebie szybko Bóg rozpoczął za przyczyną swojej służebnicy działać, ponieważ pewien mnich cysterski został przy jej grobie uzdrowiony z choroby mózgu trwającej ponad 40 lat i przysiągł o tym przy mnie i w obecności proboszcza z Marburga."
A oto jak lata dziecięce Elżbiety wspomina służąca Guda, która dzieliła z nią potem życie tercjarki przy szpitalu św. Franciszka:
"Gdy Elżbieta nie miała jeszcze pięciu lat i wcale nie umiała czytać i pisać, to często padała na twarz przy ołtarzu i rozkładała przed sobą psałterz jak do modlitwy. Jako dziecko bardzo często klękała w ukryciu i każdą okazję wykorzystywała, by niezauważalnie wejść do kaplicy. Gdy była obserwowana przez służące, to pod pozorem, że biegnie do dzieci bawić się niespodziewanie wpadała do kaplicy. Klękała prze ołtarzem, składała ręce jak do modlitwy i pobożnie modliła się, twarzą prawie do ziemi. Przy zabawie w kręgle i przy każdej innej zabawie polecała się Bogu i przyrzekała zmówić kilka Ave Maria, jeśli zwycięży. Gdy zwyciężała przy zabawie w kręgle, to dziesiątą część zdobyczy oddawała biedniejszym dziewczynkom. I za każdy drobny upominek żądała od odbierającej zmówienia kilka Ojcze Nasz. Gdy przy zabawie z góry spodziewała się zwyciężyć, wtedy mówiła: teraz wycofuję się z zabawy z miłości do Boga. W czasie tańca wkoło wykonywała tylko jeden okrąg i przyjaciółkom wyjaśniała: jedna runda wystarczy dla świata, z następnych rezygnuję z miłości do Boga. Podobnych czynów spełniała wiele. Starała się zobowiązywać do różnych małych umartwień dla Boga, np. w świąteczne dni przed Mszą św. nie zakładała ozdobnych rękawów, w niedzielę rano, gdy było zimno, nie wkładała rękawiczek. Rezygnowała z tych środków, by na zewnątrz nie być próżną i zamiast tego wolała już w dzieciństwie pokornie myśleć o Bogu."
Lata życia małżeńskiego Elżbiety wspomina służąca Isentruda, również późniejsza tercjarka przy szpitalu św. Franciszka:
"Świątobliwa Elżbieta, moja księżna, była zawsze, już za życia swojego męża, pełna bojaźni Bożej, pokorna, łagodna, pobożnie oddana modlitwie. Często służące mruczały niezadowolone, gdy śpieszyła przed nimi do kościoła i zawsze ukradkiem po wielekroć klękała. Świątobliwa Elżbieta wstawała nieraz w nocy, by modlić się, pomimo, że jej mąż upominał ją przy tym, by nie szkodziła swojemu zdrowiu. Nieraz jej ręce trzymał w swoich, gdy się modliła i z troską o jej samopoczucie prosił, by położyła się z powrotem. Ona polecała swoim służącym, żeby ją często w nocy budziły na modlitwę. Czasem jej mąż przy tym dalej spał, a czasem udawał, że śpi. My, służące, byłyśmy zatroskane, by nie przeszkadzać naszemu panu przy budzeniu; pytałyśmy się jej, jak to zrobić. Ona nam poradziła, byśmy ją ciągnęły za palce u nóg. Razu pewnego pociągnęłam za palce pana. On się obudził, ale gdy spostrzegł moją pomyłkę, nie denerwował się. Bardzo często modlitwy przeciągała tak długo, że zasypiała na dywanie przy swoim łóżku. Gdy myśmy jej robiły wyrzuty, że niechętnie śpi przy swoim mężu, odpowiedziała: Jeśli ja też nie zawsze mogę się modlić, przynajmniej od mojego kochanego męża odrywam się, żeby przez to mojemu ciału zadać gwałt.
Gdy miała odwiedziny światowych dam, mówiła do nich jak kaznodzieja o Bogu. Gdy jej się nie udawało, by zrezygnowały ze swojej próżności - np. z tańców, obcisłych rękawów, albo nie wplatały we włosy jedwabnych, ozdobnych wstążek lub innych zbytecznych ozdób - to chciała, żeby przynajmniej z niektórych z tych ozdób zrezygnowały i dlatego przesyłała im bardziej odpowiednie, skromniejsze rękawki.
Używała tylko takich dochodów męża, które były uczciwego pochodzenia i które nie obciążały sumienia. Trzymała się tego tak ściśle, że przy stole u boku swojego męża nie akceptowała wszystkiego, co pochodziło z wymuszanych przez urzędników dziesięcin. Sięgała tylko po te potrawy, o których wiedziała, że są z uczciwej majętności jej męża. Gdy były przynoszone potrawy z wymuszonych dziesięcin, wtedy zajmowała się rozdawaniem między rycerzy i panów, dzieleniem chleba i podawaniem posiłków, aby stworzyć pozory, jakby sama jadła. Z tego powodu usługując przy stole męża, często odczuwała głód i pragnienie."

Na początku roku 1233 specjalna komisja papieska dokonuje przesłuchań świadków według wymaganych przepisów. W lipcu tegoż roku Konrad z Marburga zostaje, w związku z jego funkcją inkwizytora, zamordowany przez innowierców. Tymczasem najmłodszy szwagier Elżbiety, Konrad z Turyngii, poruszony do głębi heroizmem jej życia, funduje w Marburgu klasztor Zakonu Niemieckiego (rycerski zakon szpitalny, w Polsce zwany Zakonem Krzyżaków). Latem 1234 roku jedzie do Rzymu; uzyskuje przyłączenie fundowanego przez Elżbietę szpitala i kościoła św. Franciszka w Marburgu do Zakonu Niemieckiego oraz czyni dalsze starania o kanonizację księżnej. W październiku ukazuje się bulla papieża Grzegorza IX, kontynuująca proces kanonizacyjny. Zakon Niemiecki staje się teraz stróżem i opiekunem grobu zmarłej księżnej. W listopadzie Konrad zrzeka się tytułu grafa i wstępuje do Zakonu Niemieckiego. W styczniu 1235 roku następna komisja papieska prowadzi ostatni już proces przesłuchań. Papież w związku z trudną sytuacją czasowo rezyduje w Perugii. Termin kanonizacji zostaje wyznaczony na Zielone Święta. 27 maja 1235 roku papież Grzegorz IX udaje się procesyjnie do kościoła dominikanów w Perugii i tu ogłasza Elżbietę Wegierską, zwaną też Elżbietą z Turyngii, świętą Kościoła katolickiego, na co wszyscy obecni odpowiadają gromkim śpiewem Te Deum. Bulla kanonizacyjna nazywa świętą Elżbietę "nowym dziełem". Dziełem nieporównanej piękności, które stworzył Duch Święty; naczyniem Ducha Świętego, również na skutek błogosławieństwa, jakie jej życie i działanie jeszcze i dziś zlewa na świat i Kościół. Papież Grzegorz IX sam osobiście ułożył liturgię mszalną i officium brewiarzowe na doroczne święto św. Elżbiety, które ustanowił dla całego kościoła na dzień jej śmierci. Teksty te Kościół stosował w liturgii aż do reformy Soboru Watykańskiego II.
W sierpniu 1235 roku zostaje położony kamień węgielny kościoła pod wezwaniem św. Elżbiety w Marburgu, pierwszego w Niemczech gotyckiego kościoła. 1 maja 1236 roku Marburg widzi zebraną wielką rzeszę ludzi oblegających miasto, niektóre przekazy mówią o milionie ludzi; nieprzewidziana ogromna liczba duchownych i świeckich, wysoko stojących możnowładców, a na ich czele cesarz Fryderyk II w pokutnym stroju i boso podchodzi do trumny Elżbiety, gdy przeprowadzane są ceremonie, związane z kanonizacją. Obecny jest landgraf Turyngii z całą rodziną i dziećmi Elżbiety. Cesarz koronuje głowę zmarłej bardzo cenną koroną, a następnie głowa zostaje umieszczona we wspaniałym królewskim relikwiarzu; szczątki świętej wystawione są do publicznej czci. W roku 1250 relikwie św. Elżbiety przeniesione są do dostojnego sarkofagu, który stoi do dziś w kościele jej imienia w Marburgu, obecnie jednak jest pusty. W XVI wieku, w okresie reformacji, pośmiertne szczątki św. Elżbiety usunięto z kościoła, by zlikwidować jej kult i tłumy pielgrzymek. Rozproszyły się po Europie (m.in. są w Wiedniu w kościele klasztornym św. Elżbiety), ale prawdopodobnie zostały też zakopane, być może w podziemiach kościoła w Marburgu. Nie ma dziś o nich żadnych pewnych wiadomości. Nie to jest jednak ważne. Ważne jest to, co czyniła Elżbieta i czyni do dziś. Pozostaje jedną z najbardziej fascynujących świętych katolickich i cieszy się ciągle, przeważnie w Hesji i Turyngii, również w kręgach ewangelickich, popularnością i miłującą, wdzięczną pamięcią. Fascynuje radykalizmem, zachwyca głębokim człowieczeństwem i wciąż nas prowokuje i mobilizuje do takiej samej fascynacji Chrystusową Ewangelią.

*

Gotycki kościół św. Elżbiety w Marburgu, XIII wiek

 

Portal wejściowy

 

Nawa główna

Kościół św. Elżbiety w Marburgu, najwcześniejszy czysty gotycki kościół w Niemczech, początkowo miał trzy funkcje: jako jedno z najważniejszych miejsc pielgrzymkowych Zachodu ze względu na relikwie św. Elżbiety, jako miejsce pochówku landgrafów Hesji oraz jako ważniejszy kościół Zakonu Niemieckiego, mającego pieczę nad grobem Świętej. Dziś jest to kościół parafii ewangelickiej i służy jako miejsce modlitwy oraz zabytek sztuki, zwiedzany co roku przez dziesięć tysięcy osób. W Kościele katolickim św. Elżbieta wspominana jest w liturgii 17 listopada, w dniu śmierci, w Kościele reformowanym - 19 listopada, w dniu pogrzebu, i w tym właśnie dniu w ewangelickim kościele Elżbiety w Marburgu odbywają się nabożeństwa ekumeniczne - Święta nazwała siebie kiedyś siostrą wszystkich.
Zadziwia, ile ludzi jeszcze dziś poruszonych jest życiem św. Elżbiety. "Poza Matką Bożą nie znajdzie się na ziemi żadna kobieta, która odbierałaby tak wielką i powszechną cześć, jak św. Elżbieta." - pisze Alban Stolz. "Wielu czci jeszcze dziś tę młodą niewiastę, która dobrowolnie z drogi wysokiej sławy poszła w głąb gorzkiego ubóstwa. Nikt nie zdołał zniweczyć siły takiej Miłości." - napisze Ursula Koch w swej bardzo poczytnej powieści biograficznej o św. Elżbiecie. Z okazji 800-ej rocznicy urodzin Świętej, w Niemczech ogłoszono Rok Elżbiety z bogatym programem, w który włącza się zarówno Kościół katolicki jak i reformowany oraz całe społeczeństwo.

Relikwiarz św. Elżbiety,
w zakrystii kościoła w Marburgu

 

Grób św. Elżbiety w kościele jej imienia
w Marburgu (obecnie pusty)

 

A jaki był dalszy los dzieci świętej księżnej Turyngii? Syn Herman w roku 1234 kończy 12 lat i zostaje prawnie landgrafem Turyngii, obejmuje panowanie po swoim ojcu, Ludwiku. W 1239 roku żeni się z Heleną von Braunschweig-Lüneburg, a w roku 1241 umiera w wieku zaledwie 19 lat. Zarząd Turyngią obejmuje ponownie brat Ludwika - Henryk Raspe, który mimo trzykrotnego ożenku nie ma potomstwa i na nim kończy się ród w linii męskiej. Turyngia przechodzi w ręce siostrzeńca braci turyńskich, panującego w Miśni. Natomiast Hesję z Marburgiem wywalczy dla swego syna córka św. Elżbiety, Zofia, małżonka księcia von Brabant. Tym sposobem wnuk św. Elżbiety, Henryk, zostanie pierwszym landgrafem Hesji. Najmłodsza córka, Gertruda, wychowana w klasztorze Premonstratensek w Altenbergu, już w wieku 21 lat zostaje opatką, a umiera w 1297 roku w wieku 70 lat w opinii świętości. W 1348 roku papież Klemens VI ogłasza ją błogosławioną.

 

Strona główna

 

Czasy świętej Elżbiety
Turyngia - Wartburg
Hesja - Marburg
Kanonizacja
Franciszkańska Święta
Chronologia życia św. Elżbiety
Edyta Stein: Kształtowanie życia
w duchu św. Elżbiety

Radosna w łasce Bożej wg kard.

Joachima Meisnera

Uwierzyliśmy miłości – List

generałów franciszkańskich

Bibliografia
Pieśń
Ilustracje

Strona główna